piątek, 4 października 2013

Black clouds

115 dni. Cholera, dobrze im idzie. Zaczęłam się rano zastanawiać, co się stało te 115 dni temu. Piątek zaczynał się nawet w dobrym nastroju. Dostałam genialne zlecenie - siedziałam i naklejałam naklejki, pakowałam lampki w folię i wkładałam do pudełek.  Miałam dużo czasu na rozmyślanie. Podniosłam wzrok i zauważyłam Shewolf, spacerującą po drugiej stronie hali. Oczywiście cięła jakieś kable, pakowała w folię, bo nie wolni nam nic nie robić. Musiała załapać, że na nią patrzę, bo po chwili nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęła się szeroko, ale jakoś tak smutno. Pomyślałam, że może stało się coś między nią, a Troy 'em, ale widziałam, jak przed kilkoma minutami rozmawiają ze sobą i się śmieją. westchnęłam i wróciłam do pracy.

Pierwsza przerwa przybyła zaskakująco szybko. Odeszłam od stanowiska i ruszyłam w stronę kafeterii, gdy poczułam, jak ktoś obejmuje mnie w pasie. Momentalnie zamarłam z milionem pytań w głowie.
- Hej - usłyszałam Shewolf i odetchnęłam. - Tęskniłam.
- Hej - odparłam z ulgą. - Ja też.
- Co u ciebie? - zapytała i kroczek po kroczku kierowałyśmy się w stronę drzwi. Shewolf nie puszczała mnie aż do wejścia.
- U mnie spoko - odparłam z uśmiechem. Zawsze, gdy z nią rozmawiam jakoś tak mi lepiej.
- Dzisiaj jest mój ostatni dzień w pracy - rzuciła pospiesznie i spojrzała niepewnie w moje oczy. Dołączył do nas Troy.
- Jak to? - zapytałam zszokowana. Momentalnie nieprzyjemny uścisk pojawił się w moim dołku.
- Od jutra zaczynam inną pracę - odpowiedziała.
- Och - tylko na tyle jest mnie stać. Jej spojrzenie było przepraszające. - Cieszę się - wymruczałam i starałam się, by moje słowa brzmiały szczerze, ale o dziwo, nie miałam z tym problemu. Na prawdę się cieszyłam, że znalazła lepszą pracę. - Będę samotna.
- Wiem - wyszeptała. - Ale nie zamierzam zrywać z tobą kontaktu. Na Facebook 'u wyślę ci swój numer i umówimy się na piwo - dodała z uśmiechem. Kiwnęłam ochoczo głową. Rozstałyśmy się przy moim stoliku.

Od tego momentu do końca dnia byłam jakaś taka roztargniona. Czułam się nieswojo, ale starałam się temu zapobiec. Wróciłam z przerwy w dziwnym nastroju. Podeszłam do stanowiska i zaczęłam pracować z Benem i Ianem.
- Zwolnij trochę, bo nie chcę zaczynać nowego orderu - szepnęłam do Bena konspiracyjnie. Obydwoje zaczęliśmy niepohamowanie chichotać. Pan Smiley, który znajdował się po drugiej stronie naszego stanowiska, rzucił coś szybko po angielsku, a Ben zaczął śmiać się na całą halę. Obydwoje rzucili mi szybkie spojrzenie, a ja zaczęłam kręcić się niespokojnie w miejscu.
- Co jest? Co on powiedział? - zapytałam Bena, gdy Pan Smiley odszedł od stanowiska w poszukiwaniu Cruelli.
- Powiedział, że tak się śmiejemy, jakbym cię łaskotał w twoim wrażliwym miejscu - odparł, a ja z niedowierzaniem otworzyłam buzię. Ben natychmiast spoważniał, niepewny mojej reakcji, ale ja zaczęłam chichotać. Po chwili obydwoje niemalże płakaliśmy ze śmiechu, a wszyscy obecni na hali przyglądali nam się z zaciekawieniem.
- O mój boże, zaraz umrę - wydusiłam z siebie i musiałam przerwać pracę, bo ręce trzęsły mi się od kolejnej wstrząsającej mną salwy.
- Dobra, do roboty - dodał Ben i wróciliśmy do pracy, co chwila rzucając sobie ukradkowe, pełne rozbawienia spojrzenia. Odkąd tutaj przyjechałam jeszcze się tak nie śmiałam, a to dobry znak. Przynajmniej mogłam oderwać myśli od faktu, że Shewolf odchodzi.

Okazało się, że Ben również gra w rugby, ale nie razem z Troy 'em i Mike 'iem. Kiedyś grał a Mike 'iem, ale powiedział, że to stare czasy.
- Ja w wolnych chwilach gram na PS3 - powiedziałam i zajęłam się kolejną lampką, podczas gdy on po prostu gapił się na mnie. - No co?
-To niespotykane zjawisko - odpowiedział i wrócił do swojego zajęcia.
- Co? Dziewczyna grająca na konsoli? - zaśmiałam się szczerze. - Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
- Niezła laska z ciebie - rzucił w pewnej chwili, a ja starałam się nie spąsowieć. Momentalnie zmieniłam temat odkrywając, że można się z nim świetnie bawić. Wiem, że pochodzi z Karaibów. Widać. Ma brata, który wraz z rodziną mieszka w Kanadzie. W sumie dowiedziałam się dzisiaj wielu rzeczy, co pozwoliło pokonać mój umysłowy marazm i zapamiętać kilka faktów z dzisiejszego dnia. Po dwóch godzinach zauważyłam Shewolf, która stała samotnie i czekała, aż maszyna potnie jej kable. Przeprosiłam Bena i podeszłam do dziewczyny.
- Wiesz, że będę tęsknić? - zapytałam ponownie dzisiejszego dnia. Skinęła głową.
- Wiem.
- A co z urodzinami? - zapytałam cicho. - Nadal jestem zaproszona?
- No pewnie! - krzyknęła obruszona. - Spróbuj nie przyjść to wyślę po ciebie Troy 'a - w mojej głowie pojawiła się wizja Troy 'a w stroju rugbysty niosącego mnie przerzuconą przez ramię.
- Przyjdę, przyjdę - uspokoiłam ją.
- A idziesz na przyjęcie do Lou? - zapytała mnie po chwili.
- Nic nie wiem - odparłam. - Nie zostałam powiadomiona.
- No to już idziesz - uśmiechnęła się rozbrajająco, a ja zastanawiam się jak kiedykolwiek ktokolwiek mógłby jej czegokolwiek odmówić. - Ale pamiętaj - przestrzegła mnie. - Motywem przewodnim są lata osiemdziesiąte - uśmiechnęła się diabolicznie, a ja zamarłam. O, nie. To oznaczało tonę makijażu i pełno lycry. Zachciało mi się płakać.
- Może będę chora? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Nie - stwierdziła pewna siebie. - Na pewno będziesz zdrowa.
- Dobra, idę - rzuciłam w pewnym momencie. - Nie chcę narazić się na gniew Cruelli - skinęła mi porozumiewawczo głową.
- Breaktime! - słyszymy wrzask któregoś z pracowników. Tak się złożyło, że szłyśmy na break 'a we dwie.

Nie rozglądałam się po kafeterii, tylko zaczytałam się w książkę na telefonie. Kąsałam śniadanie wsłuchując się w wybiórczo zasłyszane rozmowy. Niewiele z tego rozumiałam, pochłonięta tekstem. Z tekstu też niewiele wiedziałam, bo moją głową zaprzątała myśl o Shewolf i, po raz pierwszy tego dnia, o Księciu. Gdy podniosłam spojrzenie natknęłam się na jego lewy profil. Westchnęłam ciężko i zaczytałam się w książce. Było znacznie lepiej, gdy o nim nie myślałam. Znacznie.

Wychodząc z kafeterii Shewolf znów mnie objęła i położyła mi głowę na ramieniu.
- Miłej pracy, drogie panie - podskoczyłyśmy na dźwięk wesołego głosu Troy 'a. Obydwie posłałyśmy mu znużone spojrzenia i rozeszłyśmy się w dwie różne strony.

Do końca dnia gadałam z Benem i Ianem. Śmialiśmy się i żartowaliśmy, ale gdzieś w głębi mojej świadomości pozostawały dwie mroczne sprawy: Shewolf i Książę. Wracając do domu złapał mnie deszcz. Oczywiście, zapomniałam parasola. Mokłam więc nie zwracając na to uwagi. Po prostu pogoda odzwierciedliła mój nastrój. Podziałała na mnie oczyszczająco. Muszę jakoś przeżyć. Pozostaje pytanie: JAK?